StoryEditor

Gdańscy ogrodnicy. Czy gospodarowanie w metropolii jest plusem?

05.11.2020., 00:00h

Czy gospodarowanie w metropolii jest plusem? Na miejscu jest hurtowy rynek zbytu, pod nosem każda śrubka do wymiany. Ale to działalność schyłkowa. Miasto wchłania tereny rolnicze w szybkim tempie.

Orunia po przyłączeniu w 1933 r. do Gdańska stała się jego dzielnicą. Leży na pograniczu Pojezierza Kaszubskiego i Żuław Wiślanych. Wschodni kraniec Oruni jest zlewiskiem trzech rzek: Motławy, Raduni i Czarnej Łachy. Z tego położenia wynika specyfika terenu – pociętego na małe, 2–3-hektarowe poletka rowami odwadniającymi. Ziemie leżą w depresji (dochodzącej do 0,3 m p.p.m.), dlatego lepsze dla plantatorów są sezony suche. W mokrych (np. w 2017 r.) ludzie i sprzęt toną w błocie. Taki to teren.

Ogrodników towarowych (z gospodarstwami wielkości 31–74 ha) w Oruni (głównie ulica Żuławska) zostało tylko ośmiu. A było ponad dwa tysiące – rolników, którzy przybyli do Gdańska po wojnie i otrzymali grunty rolne m.in. w Oruni. Wśród nich są Sylwia i Paweł Mikołajczykowie, którzy na 70 ha uprawiają m.in. warzywa.



Rozwój miasta powoduje kolejne utrudnienia dla ogrodników. – Kolej zamknęła przejazd przez tory przecinające ul. Żuławską. Obiecano wiadukt nad torami, ale nadal z władzami miasta szukamy alternatyw bezpiecznych dla rolników i mieszkańców. Jeździmy nawet dużym sprzętem. Czasem trudno wyjechać z podwórka – przekonuje pan Paweł.

Jak to łączą?

– Kiedyś każdy dom przy ulicy Żuławskiej był częścią gospodarstwa – opowiada Paweł Mikołajczyk. W miarę upływu czasu wielu sąsiadów rezygnowało z uprawy ziemi, którą skwapliwie odkupowaliśmy, by dojść do dzisiejszych 70 ha w 30 kawałkach. Nasza ulica słynęła z uprawy nowalijek i chryzantem.
03. maj 2024 12:29